Felieton

Czym jest zaufanie w branży muzycznej?

Postanowiłem postawić to pytanie, ponieważ ostatnio osobiście doświadczam dość mocno amatorskich zachowań w branży artystycznej, muzycznej i eventowej. W sumie te trzy elementy można traktować na równi i zamiennie, ponieważ cała rzecz rozbija się o… managerów.

Branża muzyczna przez dziesięciolecia targana była skandalami związanymi z managerami. Nadal jest. Bo za większością artystów i tak często stoi manager, którzy oprócz przywilejów, mają także szereg obowiązków, z których nie zdają sobie sprawy. Zapominają, że są na pierwszej linii kontaktu z klientami, reprezentują de facto artystę i tworzą wizerunek artysty w oczach klientów, odbiorców, zleceniodawców.

Staram się, aby ten wpis nie był biadoleniem bo coś się wydarzyło na linii Zleceniodawca (ja) a Artysta (Manager). A wydarzyło. Wszystkie te doświadczenia sprawiają jednak, że zaczynam wątpić w to, czy ta branża kiedykolwiek będzie rządziła się odpowiednimi prawami, miała odpowiednią etykę, wysokie morale i po prostu profesjonalistów w swoich szeregach. Od zawsze zwracałem uwagę na fakt, że managerami w tym kraju zostają osoby, które nimi być nie powinni. Oczywiście nie chcę wylewać tu dziecka z kąpielą, bo nie dotyczy to wszystkich, ale jest spore grono managerów, którzy reprezentując znane nazwiska, mocno wpływają na skuteczne obniżenie jakości pracy w naszej branży.

To jest temat rzeka, ale chciałbym skupić się w tym wpisie na ZAUFANIU, bez którego sprawne funkcjonowanie w branży jest bardzo trudne. Otóż jednym z podstawowych przymiotników opisujących dobrego managera powinien być: godny zaufania.

Zaufanie buduje się, jak powszechnie wiadomo, latami. Ale czasami już przy jednym z pierwszych kontaktów można się zorientować, czy mamy do czynienia z osobą z wybujałym ego, zachwianym poczuciem własnej wartości i nieodpowiednim podejściem do etyki swojego zawodu, czy profesjonalistą. Wybujałe ego managera – lub artysty – jest w moim odczuciu jednym z największych problemów, które kładą się cieniem na dalsze wspólne działania. Przykład: Kilka lat temu próbowałem ustalić szczegóły koncertu jednego znanego, już niestety nie żyjącego, artysty jazzowego. Pech chciał, że jego managerką, była jego żona. Starsza pani, która miała absolutnie zachwiane poczucie rzeczywistości nie miała żadnych problemów z dyskredytowanie innych artystów, de facto, kolegów i koleżanek jej i jej męża. Potrafiła powiedzieć przez telefon „proszę pana, ale kim jest pani X?!”, co miało oznaczać, że pani X (skądinąd mieszkająca za granicą uznana polska artystka jazzowa) mogłaby jej mężowi czyścić buty. Instytucja, którą reprezentowałem, też nie spełniała „wygórowanych” warunków koncertu jej męża. Tutaj musielibyśmy sprzedać połowę sprzętu, żeby je spełnić. Pomijam już takie elementy jak „wie pan co, ja teraz wchodzę do domu, nie mam czasu teraz rozmawiać” i tak dalej i tak dalej. Wstydziłem się. Oczywiście koncert nie doszedł do skutku a Pani po moim mailu, w którym podzieliłem się swoimi spostrzeżeniami, wszystkiego się wyparła i postanowiła nie kontynuować „tej zgoła obraźliwej rozmowy”.

Inny manager, znanego polskiego zespołu, postanowił w przypływie swojej wyższości zapytać kim to ja właściwie jestem, skoro zwracam się w imieniu swojego klienta z zapytaniem o występ na organizowanym przeze mnie evencie. Niby pracuje w branży wiele lat, a jednak nie rozumiał roli event managera i postanowił bezpośrednio skontaktować się z moim klientem. Zadzwonił do sekretariatu dużej firmy i poszukiwał odpowiedniego kontaktu, pytał o szczegóły wydarzenia panią sekretarkę. Oczywiście ta informacja szybko do mnie dotarła, ale na wszystko było już za późno – firma-klient nie zrozumiała takiego zachowania i zdecydowała, że boi się takiej współpracy i za koncert zapłaci dopiero po jego wykonaniu. Pana managera nie udało się uspokoić więc do współpracy opiewającej na kilkadziesiąt tysięcy złotych nie doszło. Szkoda, że artysta nie wiedział nawet, jak się zachowuje jego manager, ale pomimo tego nie przyszło mi na myśl, żeby zadzwonić bezpośrednio do artysty. Uznałem, że skoro go zatrudnia, to go zna i akceptuje to, że wieść rozniosła się po całej firmie a na evencie wystąpił ktoś inny. Artysta ów też niestety zbyt często nie występuje, chyba nawet wiem dlaczego.

Ostatnim moim doświadczeniem jest praca nad eventem, która trwała ponad dwa miesiące. Do wydarzenia wybraliśmy „śpiewającego aktora”, pod którego zapotrzebowanie koncertowe podciągnęliśmy całą koncepcję eventu, udałem się do innego miasta na wizję lokalną – ogólnie rzecz ujmując, wszystko dopięte. Po czym dostaję maila z informacją, że ów aktor otrzymał grafik z teatru i jednak nie podejmie się wydarzenia. W tym przypadku najbardziej „ujęła” mnie forma komunikacji. Manager wiedział dokładnie ile pracy i jaka praca z mojej strony została wykonana. Mimo wszystko ograniczył się do lakonicznego maila. Nie miał odwagi zadzwonić, przedyskutować tematu, pomóc mi w znalezieniu odpowiedniego rozwiązania z sytuacji. Można by w sumie uznać, że umowa jeszcze nie została podpisana. Ale w tym momencie dochodzimy do sedna.

Tym sednem jest zaufanie. Zaufanie sprawia, że obie strony powierzają sobie w zaufaniu misję zorganizowania koncertu / wydarzenia / eventu. Zakładają, że działają w dobrej wierze w celu dopięcia transakcji biznesowej, z której obie strony będą czerpać korzyści. W tej sytuacji zawieramy pewnego rodzaju pakt o współpracy i życzyłbym sobie, żeby obie strony z równą powagą do jego wagi podchodziły.

Przyznaję, że pomimo ryzyka, opieram się na zaufaniu w swojej pracy. Zdarzało mi się i zdarza obdarzyć kogoś zaufaniem do tego stopnia, aby bez zawierania umowy wykonać koncert i otrzymać pieniądze przed czasem. Zdarza się, ale pamiętajcie, że nie jest i nie musi to być regułą. Z drugiej strony – można też mieć przecież umowę, z której nasz kontrahent się nie wywiąże. Umowa więc, nie jest 100% gwarantem, że współpraca się uda. Pozostają sądy, wyroki i próba ściągnięcia należnych pieniędzy, co często się po prostu nie udaje.

Nie wiem, czy to jest kwestia „rozpasania”, polegająca na tym, że jak „nie ten job to inny”? Może po prostu kwestia braku poczucia odpowiedzialności za realizowane i prowadzone przez siebie, jako managera, na rzecz artysty, projekty? Może brak doświadczenia, polegający na tym, że popularność w tej branży to często sinusoida – teraz jesteś na szczycie, zaraz możesz potrzebować pomocy i „jakiegokolwiek” wydarzenia, żeby Twój artysta funkcjonował?

Ale wiem, że wtedy już cię już przy tym artyście nie będzie…

Dlatego tak bardzo ten temat mnie grzeje.

Pan Manager

Pan Manager to portal dla artystów, managerów oraz twórców i praktyków kultury. Znajdziesz tu aktualne informacje dotyczące branży, oraz praktyczne wskazówki i narzędzia, które pomogą Ci efektywnie poruszać się w branży artystycznej. Jeżeli chcesz być na bieżąco, zapraszam na profile społecznościowe na Facebooku, Instagramie oraz YouTube. Jeżeli masz ochotę się wypowiedzieć, rozpocznij lub dołącz do dyskusji - zostaw komentarz!

Powiązane

Back to top button